Dlaczego warto oglądać „Star Wars: Rebelianci”?

dnia

Dosyć długo nie odczuwałem większej mocy, szczególnego zainteresowania wobec serialu „Star Wars: Rebelianci”. To znaczy – inaczej. Jak niemal każda opowieść ze świata „Star Wars”, także i ta zwróciła moją uwagę. Nie była ona na tyle wielka, aby zatracić się w oglądaniu. Powód jest prosty – wolę poznawać nowe historie, dlatego zdecydowanie bardziej czekałem na tytułowe „Przebudzenie mocy” niż na dzieje drużyny wojowników. Przy okazji premiery filmu „Łotr 1.” postanowiłem jednak dać szansę grupie animowanych i dosyć anonimowych rebeliantów. Koniec końców, okazało się, że towarzystwo jest niczego sobie! Oto kilka powodów i zachęta, aby rozpocząć poznawanie serialu:

To zupełnie nowa opowieść

Akcja serialu osadzona jest 15 lat po wydarzeniach znanych z „Zemsty Sithów”, a także 4 lata przed „Nową Nadzieją”. Odkrywamy zatem czas prawdziwej potęgi i rozkwitu Imperium Galaktycznego – działania Rebelii są zaś typową partyzantką dyktowaną przez zewnętrzne warunki. Przedział czasowy gwarantuje poznanie czegoś nowego: misje szpiegowskie, akcje zaczepne, paktowanie z przemytnikami oraz agentami, infiltracja struktur państwa Palpatine’a.  Choć pierwszy sezon rozgrywa się właściwie tylko na jednej planecie Lothal lub w jej niedalekim pobliżu (z czasem to się oczywiście zmienia), to nie brakuje pola dla wyobraźni twórców.

Rebelianci, czyli drużyna kompletna

W drużynie głównych bohaterów nie brakuje prawdziwych charakterników, charyzmatycznych liderów, irytujących droidów i wojowników przeznaczonych do wielkich czynów. Każda z tych postaci obdarzona jest pewnym indywidualnym rysem osobowościowym. Jest zatem Ezra Bridger, dzielny, choć nieco porywczy młodzian wrażliwy na moc, honorowa, acz zwariowana mandalorianka Sabine, która uwielbia tworzyć graffiti na uzbrojeniu imperium, weteran wojen Zeb, dziarski kosmita z rasy Lasat, wyważony, jednak w dalszym ciągu poszukujący wiedzy rycerz Jedi Kanan, odważna, pewna siebie Hera, czyli Twi’lekańska pilotka z buntowniczą przeszłością czy odrobinkę drażniący, za to praktyczny droid pokładowy o imieniu Chopper. Załoga statku „Duch” jest kompletna, a każda z postaci skrywa własną tajemnicę.

rebelianci

Obecność legendarnych postaci

Tęsknicie za Księżniczką Leią? Odczuwacie sympatię do Lando Calrissiana? Z niecierpliwością oczekujecie na kolejną mądrość mistrza Yody? A może chcielibyście ponownie spotkać Ahsokę Tano, uczennicę Anakina Skywalkera. Jeśli tak, to kolejnym powodem, dla którego warto oglądać „Rebeliantów” jest obecność kultowych bohaterów z gwiezdnowojennej sagi. Zazwyczaj są to epizody, konkretnie dwa-trzy odcinki, w których zaakcentowano charakter rzeczonych postaci, ale trudno mówić, że to występy bez znaczenia. Ich obecność buduje niesamowity nastrój – choćby mistrz Yoda i jego rozważania w dawnej świątyni Jedi. Poza tym, czyż nie warto jest przeszmuglować trochę kosmicznego dobra w towarzystwie Lando?

Ciemna strona mocy triumfuje

Oczywiście – nie zawsze. Jednak można odnieść wrażenie, że w tym serialu siły dobra i zła są całkiem dobrze zrównoważone. Naturalną przewagą dla oddziału rebeliantów są wojska imperialne, jednak zagrożenie wiąże się również z osobami Inkwizytorów, którzy polują na ostatnich przedstawicieli Jedi. Znaczącą rolę do odegrania ma również agent Kallus, wielki Wilhuff Tarkin, a Lord Vader nie raz, nie dwa pokazuje prawdziwą potęgę – nie tylko przy okazji słownej szermierki. Mało tego! Do kanonu powraca admirał Thrawn, genialny strateg o dosyć specyficznym, wyrachowanym zachowaniu, a także Darth Maul. Obecność tego ostatniego nie jest już dziś tajemnicą, lecz jego działania i motywacje bywają naprawdę zaskakujące – od początku do końca. Ciemna strona mocy wielką w tym serialu jest.

Rebeliancka walka oraz… mistycyzm

Jeśli w „Łotrze 1” brakowało Wam obecności Jedi, większego skoncentrowania się na aspektach mocy, to „Rebelianci” są w tym kontekście doskonałym remedium. I nie mam tutaj na myśli tylko i wyłącznie obecności Jedi, Sithów i Inkwizytorów. Twórcom udało się bowiem zniuansować granice pomiędzy dobrem a złem, co widać najlepiej w trzecim sezonie serialu, gdy odkryte zostają dwa starożytne artefakty mocy. Nieprawdopodobne wrażenie robi również eksploracja starożytnej świątyni Sithów, wewnętrzna walka Vadera, a także dialogi i nauka Bendu, olbrzymiego stworzenia wrażliwego na moc, stojącego pomiędzy jasną a ciemną stroną, którego głęboki, donośny głos powoduje u odbiorców znaczące zwielokrotnienie midichlorianów we krwi!

Jest trochę śmiesznie, trochę straszno

Choć można domniemywać, że główną grupą docelową „Rebeliantów” są osoby w wieku Ezry Bridgera – czyli nastolatki – to wiele dobra odnajdą dla siebie również starsi miłośnicy sagi. Z jednej strony otrzymujemy zatem serial o dosyć awanturniczym charakterze, miejscami nieco infantylny, nastawiony na przygodę i eksplorację kosmosu, z drugiej zaś nie brakuje w tym widowisku scen, które naprawdę potrafią zmrozić krew w żyłach. Szalone pościgi, kosmiczne batalie, śmierć, strata, spiskowanie – trochę śmiesznie, trochę straszno, czyli dla każdego coś dobrego.

To nowy kanon

Serial tworzony przez Dave’a Filoniego, Simona Kinberga oraz Grega Weismana zachowuje stylistyczną spójność z filmami ze starej trylogii – twórcy inspirują się bowiem wizualnymi dokonaniami nieodżałowanego Ralpha McQuarriego – ale jest także częścią nowego kanonu, niektóre nawiązania fabularne są też widoczne w filmie „Łotr 1”. Dzięki udanemu połączeniu tradycji i nowoczesności, „Star Wars: Rebelianci” mogą spodobać się dosyć zróżnicowanej widowni, która z jednej strony pragnie odszukać znajome elementy z dotychczasowych serii, z drugiej zaś oczekuje nowej mocy.

Zainteresowani kosmicznym dobrem ze świata „Gwiezdnych wojen”? W takim razie zachęcam do lektury „Opowieści Jedi”, poznania niezrealizowanej komedii czy odkrycia misji za sterami Tie Fightera!

Jeden Komentarz Dodaj własny

Dodaj komentarz